Zazwyczaj na lekcjach
historii przedstawia nam się władców jako niezwykłe okazy
zdrowia, niezwyciężonych mężów stanu i stateczne matrony. Kreuje
się mylny obraz, że żyli oni od jednej zwycięskiej bitwy do
drugiej, wydawali tylko traktaty i dekrety, budując swoją niczym
niezachwianą potęgę. Niemniej jednak władcy byli zwykłymi
ludźmi, którzy również zmagali się z różnego rodzaju
chorobami. Często bardzo poważnymi, dziedzicznymi, wstydliwymi,
nieuleczalnymi... Wśród wielu mieszkańców naszego księstwa,
zachował się obraz cesarza Franciszka Józefa, jako dobrotliwego,
starego monarchy, za którego rządów panował względny spokój,
porządek i dobrobyt. Rzadko kto widział w nim schorowanego starca,
zmagającego się z… chorobą pęcherza moczowego.
Nie inaczej było na
dworze Piastów cieszyńskich. W średniowieczu i na początku epoki
nowożytnej, kiedy cieszyński książę zbliżał się do
czterdziestki, uznawany był za starego. Wtedy też dopadały go
najczęściej wszelkiego rodzaju choroby, będące wynikiem
wcześniejszego, powiedzmy sobie wprost, powoli dobiegającego końca
życia. Choć z tym „powoli” u cieszyńskich władców bywało
różnie.
Na temat zdrowia książąt
cieszyńskich sporo można się dowiedzieć z zapisków kronikarzy, a
przede wszystkim (szczególnie jeżeli chodzi o okres nowożytny) z
ich prywatnej korespondencji. Zdrowie władców było bowiem dawniej
kluczowym tematem, zwłaszcza gdy książę nie posiadał męskiego
potomka, a zdążył już zachorować.
Pierwszą odnotowaną w
źródłach, a prawdopodobnie dziedziczną, przypadłością
cieszyńskich Piastów była podagra, czyli dna moczanowa. Zwana też
czasem „chorobą królów”, „chorobą bogatych” czy
„cudownymi bólami”. Jest to stan zapalny stawów, wywołany
przez nadmiar kwasu moczowego we krwi, co powoduje tworzenie się w
stawach drobnych kryształów, które są przyczyną bólu.
Najczęściej choroba rozpoczyna się od dużego palca u nogi, gdzie
najszybciej odkładają się owe kamienie, z czasem atakując kolejne
stawy. Nadmiar kwasu moczowego we krwi wiąże się z nadmiernym
spożywaniem mięsa, owoców morza i alkoholu (szczególnie piwa i
wina). Błędnie wiąże się podagrę z otyłością. Choroba była
dawniej popularna wśród bogatych warstw społecznych. Co ciekawe
uważano też, że osoby chore na podagrę, żyją dłużej od
innych. Pogląd ten był na tyle rozpowszechniony, że ludzie, czując
u siebie pierwsze bóle, cieszyli się z tego powodu, gdyż miała to
być zapowiedź długowieczności. W XVIII-wiecznej Europie
chorowanie na podagrę było nawet modne, a lekarstwem uśmierzającym
bóle miała być pochodząca z Księstwa Cieszyńskiego żętyca.
Od około 40 roku życia
na podagrę cierpiał książę Przemysław I Noszak. Znany jest jego
życiorys, który obfitował w liczne, zagraniczne podróże i syte
uczty na wielu europejskich dworach. To właśnie one doprowadziły
księcia do poważnych powikłań. W początkowym stadium choroba nie
sprawiała mu większych kłopotów, jednak już w 1396 roku książę,
mając 64 lata, musiał z jej powodu zrezygnować ze swojego wpływu
na politykę Królestwa Czeskiego. Najpewniej to właśnie wtedy
zaczął korzystać z dobrodziejstw lektyki i w czasie
najsilniejszych ataków podagry był noszony przez swych poddanych, z
czego wziął się jego późniejszy, odnotowany jedynie w kronice
Jana Długosza, przydomek. Energiczny i wpływowy dawniej książę
stawał się wyniszczonym przez chorobę wrakiem człowieka, choć
cały czas starał się zachować, na ile było to możliwe, swoją
pozycję. Świadczy o tym fakt, że jeszcze w 1407 roku, mając 75
lat, wyruszył konno w ostatnią w życiu podróż do Pragi, by u
czeskiego króla zapewnić przyszłość swojemu synowi i jedynemu
następcy – księciu Bolesławowi I. Po tej podróży książę
praktycznie przestał już chodzić i przez ostatnie trzy lata
swojego życia noszony był wyłącznie w lektyce.
Drugim znanym ze źródeł
cieszyńskim Piastem, który zmagał się z podagrą był Wacław III
Adam. Choroba jego wielkiego przodka dopadła go około
pięćdziesiątki. Wiadomo, że w roku 1576 stan księcia był bardzo
poważny, a ataki podagry zdarzały się coraz częściej. Książę
do końca swych dni spędzał czas, nie opuszczając murów
cieszyńskiego zamku.
Bardzo chorowitą księżną
okazała się pierwsza żona Wacława III Adama – Maria z
Pernsztejna, co można wnioskować na podstawie listu, jaki w 1566
roku pisała do swojego brata. […] na ten czas z łaski Pana
Boga Wszechmogącego ze zdrowiem mym lepiej jest, aniżeli to dawniej
bywało […] (tłum. z języka staroczeskiego). Niestety
nie posiadamy bliższych informacji o chorobie księżnej. Musiała
to być jednak choroba przewlekła i wyniszczająca, co uchwycił
nawet na portrecie księżnej z 1550 roku malarz Jakob Seissenegger.
Choroba niewątpliwie była też przyczyną zgonu księżnej, o czym
informuje nas list Wacława III Adama z 19 listopada 1566 roku, w
którym książę usprawiedliwia swoją nieobecność w obradach
sejmu.
Cieszyński zamek nie był
również wolny od powszechnych dawniej epidemii dżumy. Dżuma to
częsta w minionych wiekach choroba zbierająca śmiertelne żniwo
wśród ludzi wszystkich stanów. Dziś wydaje nam się tak
historyczna, że niewielu z nas zdaje sobie sprawę, iż bakterie
dżumy nadal czyhają w uśpieniu, uodporniając się nawet na znane
nam współcześnie lekarstwa. Najgroźniejszą i najczęstszą
dawniej, charakteryzującą wysoką zaraźliwość i w efekcie
śmiertelność jest dżuma płucna. Jak wynika z zachowanych źródeł
to właśnie na nią (z efektem śmiertelnym oczywiście) chorowali
książęta Fryderyk Kazimierz, Katarzyna, Chrystian August czy
nieznana z imienia córka Wacława III Adama.
Prócz wymienionych
chorób zimne zamkowe mury sprzyjały reumatyzmowi. W średniowieczu
powszechne były też hemoroidy, nadciśnienie, choroby prostaty,
nerek, kręgosłupa itp. Prawie wszystkie z nich dopadają również
współczesnego człowieka w XXI wieku i są tak samo uciążliwe jak
setki lat temu. Jedyna różnica polega na sposobie ich leczenia.
W średniowieczu i na
początku epoki nowożytnej częsty sposobem leczenia było
upuszczanie krwi jako antidotum na prawie wszystkie dolegliwości. Na
podagrę, prócz wspominanej już żętycy, pomóc miały okłady z
kozich odchodów, rozmarynu i miodu. Jeżeli u kogoś wystąpił
liszaj, należało go przemyć moczem chłopca. Słabą pamięć
leczono korzeniem imbiru, a krwotok wewnętrzny zatamować miał
noszony na szyi woreczek z suszoną ropuchą. Częste omdlenia
leczono dymem z ptasich piór, który należało wdychać kilka razy
dziennie. Popularnym zabiegiem było też przykładanie pijawek,
które z krwią wyssać miały chorobę. Zabieg ten stosowany był
jeszcze w XIX i na początku XX wieku.
Brzmi jakby żywcem
wyjęte z serii książek o Harrym Potterze? To dodajmy jeszcze
bezoar. Od razu przypomina się scena z lekcji eliksirów, w której
profesor Snape zadaje Harry’emu pytanie – Co to jest bezoar?
Kamień tworzący się w żołądku kozy... Dawniej leczono nim
choroby takie jak: cholera, dżuma, epilepsja, ospa, impotencja czy
depresja. O tym, że bezoar był używany w leczeniu książąt
cieszyńskich informuje nas sporządzony po śmierci Elżbiety
Lukrecji w 1653 roku inwentarz tego, co po księżnej pozostało.
Elżbieta Lukrecja miała w swej zamkowej „apteczce” jedną
sztukę bezoaru o wadze 84 g. Zapewne to właśnie nim leczono
księżną w jej ostatnich dniach i to on znajdował się w srebrnym
pudełeczku na lekarstwa, które pozostało po ostatniej Piastównie.
Leczeniem książąt
najczęściej zajmowali się zamkowi medycy – cyrulicy. Znamy nawet
imiona kilku z nich: Georg Arund von Felsenburg, Christian Kunrad,
Johann Baptista Stenzel czy Friedrich Tscherneck, który zajmował
się księżną Elżbietą Lukrecją zanim odeszła do wieczności.
Oczywiście przyczyn chorób dopatrywano się również w gwiazdach,
toteż chorymi zajmowali się zamkowi astrolodzy czy alchemicy.
Medycyną interesował się też sam książę Wacław III Adam,
który w czasie epidemii nie zamykał się w zamkowych murach, tylko
otaczał opieką poddanych. W czasie nieobecności książęcego
lekarza prawdopodobnie sam zajmował się leczeniem swojej córki
chorej na dżumę, a raczej starał się jej ulżyć w cierpieniu,
gdyż choroba ta jest praktycznie nieuleczalna i charakteryzuje ją
80 % śmiertelność. Istnieje zapis, w którym książę wydaje
rozkaz radzie miejskiej Cieszyna, żeby w trybie natychmiastowym
wysłała kogoś po potrzebne mu lekarstwa.
Wśród cieszyńskich
Piastów odnajdziemy również jednego księcia, który do ostatnich
dni cieszył się „końskim zdrowiem”. Kazimierz II, bo o nim
mowa, chyba jako jedyny cieszyński władca odszedł z tego świata
„chorując” jedynie na nieuniknioną i nieuleczalną starość,
zasypiając pewnego dnia w swym łożu. Wtedy był istnym
„rarytasem”, który słynął w Europie z dobrego zdrowia i
długowieczności. Świadczy o tym zamieszczony w jednej z polskich
kronik zapis, traktujący o weselu polskiego króla Zygmunta I
Starego i Bony Sforzy w 1518 roku. Wtedy cieszyński książę
(uczestniczący w tym wydarzeniu) miał około 70 lat, co nie
przeszkadzało mu wziąć udział w turnieju rycerskim. W pełnej
zbroi o wadze 25 kg został w trakcie turnieju strącony z konia, co
zazwyczaj kończyło się licznymi złamaniami, a w najgorszym
przypadku śmiercią. Książę cieszyński wyszedł bez szwanku i
cieszył się jeszcze kolejnymi dziesięcioma latami długiego
życia...