Zielone Świątki — z cyklu „Rok w Księstwie Cieszyńskim”

Na wysokich halach naszych pięknych, książęcych Beskidów wypasały się dawniej liczne stada bydła. Księstwo Cieszyńskie słynęło między innymi z kultury pasterskiej, toteż Zielone Świątki były przede wszystkim uważane za święta pasterzy. 

Wypas bydła na Zielone Świątki w Księstwie Cieszyńskim

Bardzo ważnym wydarzeniem było pierwsze wyprowadzanie bydła na pastwiska. Czynności tej nadawano dawniej niezwykle uroczystą oprawę. Gospodynie przygotowywały witki z brzeziny i gotowały jajka, które następnie dawały pasterzom. Pasterze turlali każde jajko pod każdą sztuką bydła, co miało zapewnić krągłość zwierzęcia na podobieństwo jajka. Ten stary obyczaj wiąże się z pojęciem magii sympatycznej, a więc przekonaniem, że działanie analogiczne powinno wywołać analogiczny efekt.

Pasterze dbali, aby bydło „poszło na rosę”, co zapewniało dobry wypas i obfitość mleka. Inny zabieg magiczny to wyprowadzanie bydła z chlewa tyłem. Ten zwyczaj miał uchronić bydło przed urokami i chorobami.

Typowym, zielonoświątkowym zwyczajem w Księstwie Cieszyńskim, niespotykanym nigdzie indziej w Europie, jest wspólne smażenie jajecznicy pod gołym niebem, czyli w gwarze cieszyńskiej smażenie wajeczyny, wajecznicy, smażylnicy (od wajco = jajko, z języka czeskiego vejce). Dziś jajecznicę smażymy najczęściej w przydomowym ogródku, ale dawniej rodziny i przyjaciele wybierali się na wycieczkę nad rzekę lub do lasu. Zabierano ze sobą jajka, wędzonkę, duży garnek i chleb. Tradycyjną zielonoświątkową jajecznicę przyrządza się na ognisku, a następnie nakłada na kromki chleba. Całość przybierała charakter biesiadny, gdyż nie mogło zabraknąć wiejskich muzykantów i popularnych w Księstwie Cieszyńskim warzónki i mioduli. Skakano przez ognisko, a następnie przepędzano przez nie bydło, po to aby się dobrze chowało. Całość kończyła się śpiewami i wesołą zabawą.

Z pasterskim charakterem Zielonych Świąt w Księstwie Cieszyńskim wiązał się również zwyczaj pochodów z królem i królową pasterzy. Każdemu z pasterzy zależało na tym, by jak najszybciej wypędzić tego dnia swoje bydło. Ten, któremu się to udało, zostawał królem pasterzy, a jego żona analogicznie królową. Ten zaszczytny tytuł nosił aż do zakończenia sezonu wypasu. Jednak wcale nie wystarczyło pierwszemu wygnać bydło na pastwiska, trzeba było jeszcze wykazać się podczas wyścigów konnych, które odbywały się popołudniami. Jeżeli taki pasterz obronił swój tytuł, to przypinano mu do kapelusza czerwoną kokardkę a do bicza czerwoną wstążkę. Tych atrybutów nie mógł nosić żaden inny pasterz w danym sezonie. Niezwykle wysoką pozycję społeczną zyskiwali dawniej ci, którym udawało się zyskać tytuł króla przez kilka sezonów z rzędu.